Ihar Sidaruk
AŬTOBUS KOLERU BEZ
— Hamon, mužyki! Załaźcie ŭ aŭtobus, pajedziem.
Mužyki, što śviežavali ŭ dvary zabitaje parasia, zmročna azirnulisia. Pry darozie stajaŭ pamiaty, paškamutany «PAZik» niejkaha dziŭnavataha bezavaha koleru. Adkul i kali jon padjechaŭ — nichto navat nie pačuŭ. U kabinie siadzieŭ nievyraznaha, zusim blakłaha vyhladu kiroŭca dy metadyčna kidaŭ sabie ŭ rot z pačka kukuruznyja pałački.
— Kudy pajedziem? — amal što ašaleła zapytaŭ u jaho haspadar dvoryska, mašynalna pieravaročvajučy parsiučka za zadnija łapy.
— Tudy j pajedziem, — kinuŭ čarhovuju pałačku ŭ rot kiroŭca. —Aryštavanyja vy, jasna?..
— Čaaho?! — až uźnialisia ŭ poŭny rost mužyki dy, hrozna ściskajučy nažy-ciesaki, pasunulisia da bezavaha aŭtobusu.
— A nu, kacisia adsiul, pakul koły cełyja!
— I morda!..
— Bač ty, paskuda!
Kiroŭca spakojna skamiačyŭ pusty papiarovy pačak, špurnuŭ jaho ŭ harodčyk, abniesieny akuratnym štykietničkam.
— A vy mnie nie pahražajcie. Ja pry vykanańni... A vam za heta... Sami pavinny viedać. Musić ža, nie durnyja?..
Mužyki spynilisia, niejak niezaŭvažna ścialisia, pacisnulisia bližej adzin da adnaho. Nasuplena pazirali na kiroŭcu:
— Słuchaj, jedź adsiul, ha?..
— Nie da ciabie zaraz, chłapak... Dzieła ŭ nas...
— Aha, umantorvaŭ by ty pa-dobramu. Pa-charošamu prosim.
— A mnie vašyja charošyja słovy da... — niečakana pačaŭ nalivacca barvińniem toj. — Hamujsia, blacha, u aŭtobus, kamu skazana. Ci vam specyjalnaje zaprašeńnie treba?! To zaraz vydam! Až uvačču praśviatleje!.. Dubałomy!
U kutočku vusnaŭ kiroŭcy vystupiła biełavataja piena, źmiašaŭšysia z pyłkom ad kukuruznaj pałački. Zdavałasia, jašče jmhnieńnie, i jon paciahniecca za pazuchu pa jaki-niebudź kastadrobny parabelum. Adnak kiroŭca, vidać, viedajučy pra svoj niedachop, tolki ścier z rotu tylnym bokam dałoni biełuju pienku, złosna zirkaŭ na mužykoŭ.
A mužyki ŭsio taptalisia popleč adzin z adnym.
— Chto skazaŭ?.. — raptam vyrvałasia ŭ maładziejšaha.
— Što — chto skazaŭ? — jak by nie zrazumieŭ kiroŭca.
— Što aryštavanyja my?
— A!.. — uvieś vyhlad kiroŭcy ŭžo vykazvaŭ absalutnuju abyjakavaść. — Zahad...
— Čyj zahad? — uparciŭsia małady tubylec.
— Hasudarstvienny, bladzi! — raptam zaroŭ zdychlak u kabinie, i na hubach u jaho znoŭ zapieniłasia.
— Ty nie ryčy, nie ryčy... — usio ž z aściarohaju ściepanuŭ plečukom druhi mužyčok. — Ty nam, jak što jakoje, dakument pakažy.
— Jaki dakument?! Ja tabie pakažu dakument! — jašče strašniej roŭ kiroŭca aŭtobusu. — Ty ŭ mianie hetyja dakumenty da śmierci źbirać budzieš!
— Dy što my takoje zrabili, kab nas raptam voś tak prosta nizavošta aryštoŭvać?.. — niejak krychu nazad padaŭsia haspadar, nia tak upeŭniena, jak raniej, ściskajučy ŭ ruce ciasak. — Kali za parsiučka, dyk heta naš, sobski...
— Nie za parsiučka, nie za parsiučka, — kryvavata ŭśmichnuŭsia kiroŭca. — Tut takoje dzieła, što... Karaciej, śviniačaja vaša sprava. Tak što hamujciesia ŭ aŭtobus, rabiaty!
— Chreniactva niejkaje, blacha! — plachnuŭ kiepkaju ab ziamlu maładziejšy. — Pajechali, raźbiaromsia!
Mužyki jašče niejki čas pastajali, padumali, a potym, ź niejkim žalem dy razhublenaju škadobaju azirnuŭšysia na raspłastavanaha parsiučka, maŭkliva paleźli ŭ aŭtobus.
Dźviery z ahidnym rypam začynilisia. Stary, daščentu znošany matorčyk PAZika čmychnuŭ, čvechnuŭ, kiroŭca z pačućciom vykananaha abaviazku cvyrknuŭ ślinaju praz pračynienuju fortku dy zrušyŭ svaju mašynu ź miesca.
Aŭtobus adjechaŭ zusim niedaloka ad vioski, jak raptam, strelnuŭšy, spyniŭsia na ŭskrajku žytniaha pola. Pasiarod kupiny niemahčyma-siniečnych vałoškaŭ chłapiec dy dziaŭčyna zajmalisia... Karaciej, nierazdymnaja para maładzionaŭ lubiłasia. I lubiłasia mocna, hučna, z zachapleńniem dy žarściu. Kiroŭca rezka zahłušyŭ mator, vyskačyŭ, braznuŭšy dźviercami, na darohu.
— Imiem zakona!.. pradjavicie ŭdastaviareńni!
— Jakija ŭdastaviareńni?! — vižam padchapiŭsia z maładzicy hoły chłapčyska. — Chto vy taki?
— U aŭtobus! Chutka! Aboje!!! — raptam chrasnuŭ jamu kułakom pa tvary ladaščy kiroŭca.
— Jaki šče aŭtobus?.. Chto vy taki, ja ŭ vas pytaju?! — nie čakajučy takoha skrutu, ničoha nie razumiejučy, razmazvaŭ tonkuju kryvavuju juchu pa padbarodździ chłopiec.
— U voś hety samy! Voś hety! — prosta plachaŭ pa metalovym baku PAZika jahony vadziła.
— Dy što vy takoje sabie dazvalajecie?! — uschapiłasia z vałoškavaha kilimu j maładzica, padhrabajučy pad siabie paraskidanaje adzieńnie. — Chto vam daŭ prava?!.
— Cha! Chto daŭ prava!.. — aščeryŭsia kiroŭca. — Toj, chto daŭ, toj i ŭziaŭ!.. — Krychu nie da miesca, adnak rašuča znoŭ plasnuŭ pa bezavym baku aŭtobusa jon. — Davaj, davaj. Apranajsia! Tam, — jon vyrazna ŭźnios palec uhoru, — čakać nia buduć.
— Vy, vy... — pad naporystaściu hetaha nizkarosłaha azyzy nie znachodziła słovaŭ dziaŭčyna. — My budziem na vas skardzicca!..
— Aha, — stomlena-zhodna chitnuŭ hałavoj kiroŭca. — Pajedziem. Tam, hramadzianačka, i paskardziciesia...
— Chto... — znoŭ byŭ zavioŭ svajo chłapčyska, dy kiroŭca raptam vykruciŭsia cepam dy zhrob usioj piaciarnioju jahonyja vałasy na karku:
— Jašče chočaš, poskudź močanaja! Ja tabie pakažu, chto ja taki! Ty ŭ mianie nia toje što na babu, na hołuju kurycu ŭskočyć nia zdužaješ!..
— Voj, my pajedziem! Tolki adpuścicie jaho! — zamaliłasia pierad im dziaŭčyna.
— Dy treba mnie takoje haŭno! — šturchnuŭ ad siabie chłapca kiroŭca, mocna naciskajučy jamu na karak. — Nu j haŭno... —užo hłybakadumna-razvažysta dadaŭ jon.
— Pajedziem... Pajedziem... — usio pryhavorvała maładzica, nijak nie traplajučy nahami ŭ spadničku. Voś narešcie patrapiła, dryžačymi rukami zašpiliła huziki na błuzačcy, schapiłasia rukoju za plačo svajho źbialełaha kachanka dy ŭ poŭnaj źnijakaviełaści zamiorła, pakul razzłavany kiroŭca nia ŭskočyŭ nazad u kabinu dy nia braznuli dźviercy, rezka rasčyniajučysia pierad imi. Chłopiec, tak i nie apranuŭšysia jak śled, padaŭsia ŭ aŭtobus pieršym, praciahnuŭ ruku svajoj spadarožnicy, i jana śledam za im niaśmieła stupiła na prystupku.
Dźviercy baluča ŭdaryli pa dziavočych plačach, i žytniaje pole ŭ kroplach sinich vałoškaŭ apošni raz prapłyło pierad ichnymi vačyma.
Zhrajka sivieńkich babulek u biełych chustačkach niaśpiešna dybała pa darozie da mohiłak. Na toje, što pozadu ich natužna ravie niejki dabity PAZičak, jany śpiarša zusim nie źviarnuli ŭvahi. Ale voś pył z-pad kołaŭ zakureŭsia zusim blizka, aŭtobus padjechaŭ amal što ŭsutyč da ichnych śpinaŭ, i babulki pierapałochana źbilisia na ŭzbočynu. Aŭtobus rezka zbaviŭ abaroty, źjaždžajučy śledam za babulkami na kraj darohi. Tyja pačali ašałomchana kryčać, machać rukami kiroŭcu, jašče bolej ciaśnicca na ŭzbočynu. Tolki kiroŭca, kamienny tvar jakoha ŭžo možna było vyrazna razhledzieć skroź łabavoje škło, uparta cisnuŭ na haz. Tady babulki pabiehli.
Hałosiačy, drobna pierabirajučy starymi, niadužymi nahami, jany biehli pa krai darohi, zadychajučysia dy ledź nia padajučy. Usiaho niekalki krokaŭ zastavałasia im dabiehčy da mohiłak, jak raptam adna stareńkaja žančyna spatyknułasia, niazhrabna padviarnuła nahu, zastałasia zzadu, i astatnija ŭ tuju ž chvilu pačuli hłuchi, tupy ŭdar, niby chtości skinuŭ z haryšča prosta na padłohu miech z bulbaju. Užo tolki chrypučy j daviačysia suchim, kalučym pavietram, jany ŭbiehli za aharodžu mohiłak, sprabujučy choć jak uratavacca, choć jak schavacca za kryžy dy mahiły. Aŭtobus, niaspynna syhnalačy, zajechaŭ adrazu za imi dy z ahidnym metalovym skryhatam naparoŭsia adrazu na niekalki pomnikaŭ. Pavalilisia kryžy, pyrsnuła drobnym škłom fara. Z vyłuzanymi vačyma kiroŭca vyskačyŭ z kabiny, niaŭciamna zirnuŭ na faru, a potym — užo asatanieła — na babulek u biełych chuścinkach:
— Chare biehać, karhaŭjo kulhavaje!..
— Što ty?.. Što ty?.. Ty ž nas... Zusim... — usio nie mahli addychacca j navat nie mahli havaryć tyja.
— Biehać, kažu, chare, mumymry karhajučyja! Davajcie ŭ aŭtobus chutka.
— Kudy?.. Ty što?.. Ty ž padaviŭ nas! Vulanačku naśmierć pierajechaŭ!
— Ja vam pierajedu! Vy ŭ mianie, skullo niedarezanaje, pajeździcie! Ja z-za vas, larvoty, faru raskirdziačyŭ! U aŭtobus, kamu skazana!!! — až da paznohciaŭ strašna źbialeŭ kiroŭca.
— Voj, Vulanačku!.. — jak nia čujučy, usio ž pierakryła jahony ryk svaim hałašeńniem najbolej suchaciełaja babusiečka. — I za što?!
— Za złosnaje supraciŭleńnie padčas aryštavańnia, voś za što, starakirycy!
— Jakoha... aryšt... — jak ryba, zaplamkała rotam taja, što hałasiła.
— Takoha! Aryšt i jość aryšt! I supraciŭlacca biespalezna. U aŭtobus, mać vašu, kolki raz paŭtarać, — jak i raniej, z raptoŭnaj biaskoncaj stomaju ŭ hołasie pramoviŭ, amal što nia hledziačy na babusiek, kiroŭca.
I babulki, vycirajučy ražočkami biełych chuścinak zapałyja naviek vočy, skłaŭšy suchoju papieraju plečy, tak ničoha j nie zrazumieŭšy, skorana paleźli ŭ aŭtobus.
U miastečku, kudy praz paŭhadziny zajechaŭ aŭtobus, było cicha. Tolki ŭ dziciačym sadku, što žyvapisna miaściŭsia svaimi nievialičkimi damkami-viežkami na ŭskrainie, ažyŭlena raŭli-halokali malaty dy kvachtuškaju tupała vakoł ich taŭsmataja vychavacielka. Lohkaja brama, zvaranaja ź pieravitaha drotu, była adčyniena, i aŭtobus jak jechaŭ, tak i staŭ užo na terytoryi piasočna-arelevych uładańniaŭ. Kiroŭca, pakul nie vyłaziačy, krychu apuściŭ škło, i jahony abhryzieny palec zamior u nieminučym skiravańni na vychavacielku:
— Usie, chto jość! Davajcie!..
— Što... davajcie?.. — by ŭ poŭnaj durnaviełaści, spytała taja.
— Davajcie, davajcie. Na vas u mianie taksama... Tak što pajedziem.
— Kudy pajedziem? Chto? Ja?.. — žančyna raptam sieła ŭ piasok. Źnianacku jana azadkam začapiła niejkaha sapielčyka, jaki strašenna zaroŭ. — Cicha, cicha... — nia hledziačy na sapielčyka, pačała jaho supakojvać vychavacielka.
— I ty. I kinderbobiki tvaje. I ŭsie, — vidać, kiroŭcu ŭžo śmiartelna nadakučyli hetyja ŭsie tłumačeńni-abjaśnieńni, tamu što navat kukuruznuju pałačku, jakuju jon znajšoŭ u siabie na siadzieńni, jon žavaŭ nieachvoć, lanotna, aby razžavać.
— Dy što... Dy jak vy možacie?! A baćki?.. A... Nie, nikudy my nie pajedziem! — užo stajała na ćviordych nahach taŭsmatucha.
— I baćki, — jak nia čuŭ trochi złosnaje kateharyčnaści ŭ apošnich jejnych słovach kiroŭca. — Usie pajeduć.
— A ja!.. — pačała była vychavacielka, dy raptam kiroŭca z ahałomšanym sprytam vyskačyŭ sa svajoj kabiny, by toj uščent zhaładnieły klešč, učapiŭsia rastapyranymi palcami žančynie ŭ šyrokija cycki dy paciahnuŭ-pavałok, adychodziačy zadam, jaje da aŭtobusu:
— A ty.. Ty... — tolki pienilisia pa krajoch jahonyja pasiniełyja vusny. Voś niejkaje da niemahčymaści brydkaje słova źlacieła ź ich, chvostka plasnuła vychavacielcy pa tvary, jaki ŭvieś pajšoŭ plamnotnaju čyrvańniu. — Aryštavanaja ty, skukožyna! Jasna tabie?!
— Dzieci... dzieci... — mižvoli paddavałasia jana kiroŭcu. —Tolki nia płačcie... U aŭtobus... Dziadzia pamyliŭsia... Nia bojciesia. My pajedziem i pryjedziem... A dachaty... ja sama... vas... potym... Tolki ž nia płačcie!
I tolki vychavacielka paŭtaryła pra płač, jak dzieci zaraŭli. Zasmarkalisia, zajenčyli, zavieraščali. Jany płakali, jany nasamreč bajalisia hetaha chudažeznaha dziadziu, jaki ciahnie ichnuju Hannu Chalimonaŭnu ŭ niejki strašny bezavy aŭtobus dy jašče choča, kab i ŭsie jany leźli tudy taksama.
— A-a!.. Ścichnicie, kab vam zalapiła! — užo raździraŭsia krykam kiroŭca. Užo žachliva raskrytyja vočy Hanny Chalimonaŭny spačatku ŭplažylisia znutry ŭ aŭtobusnaje vakno, potym mituśliva padalisia da vychadu, užo kidaŭ kiroŭca parami, a to j pa troch-čatyroch u aŭtobus saplivaje, pamurzanaje padšyvańnie, i ŭžo padali, valilisia adzin na adnaho pieralakanyja sapliŭcy ŭ duchotnym, nažaranym soncam za dzień salonie. Dziaciej jak mahła łaviła dy supakojvała ŭpaciełaja vychavacielka, joj krychu dapamahali raniejšyja aryštanty, nieachvotna ŭsadžvali na volnyja miescy. Praŭda, adna babulka pačała chutka-chutka malicca za kožnaha, u kožnaha sprabujučy zapytacca imiečka, ale mała chto ź pieramakrełych malataŭ da jaje azyvaŭsia...
A mator zachodziŭsia hudam-skryhatam, bezavy aŭtobus kałaciŭsia dy laskacieŭ, kiroŭca łajaŭsia, dzieci raŭli, nie ścichajučy. Voś praciaty metalovaju trasučkaju PAZik tuzanuŭsia, kranuŭsia dy, uščent rasplažyŭšy akuratnieńkuju piasočnicu z žoŭtym žviročkam, rezka vypier ź sirotnaha apuściełaha sadku.
Da samaje ciomnaje načy ładavaŭ kiroŭca aryštantami svoj aŭtobus. Padazronaha elektryka jon ździer prosta z telehrafnaha słupa razam z «koškami» dy łancuhami, dźvie ciotuchny niejkaje chalery stajali ot tak sabie pry darozie dy niemaviedama pra što bałabonili, niejki sivizny dziadźka bartavaŭ pobač sa svaim «Zaparožčykam» prabitaje koła, na chutary, dzie narmalnamu čałavieku j žyć niemahčyma, siam'iska, pa ŭsim vidać, dobrych kurkuloŭ, pierabirała bulbu, niepadalok ad chutaru, taksama pry darozie, adna ladačaja kabietuchna pradavała ź viadra jabłyki-piepienki, uzboč lesu suchaplužny tatka, taŭsmužnaja mamka dy dźvie cybatyja dzievački-pierarostački šuravali z hryboŭ, pierakryŭleny dzied z kulbačkaju pierahaniaŭ cieraz darohu statak karovak, jakija pačali rykać pa-durnomu, kali kiroŭca zastaŭburyŭ dziadka ŭ aŭtobus, na pustelnaj AZS kasyrka-zapraŭščyca nijak nie mahła daŭmiecca, jak ža heta tak jana ŭsio kinie biez nahladu-pryzoru dy niekudy pajedzie dy, mahčyma, užo j nia vierniecca (?!), viaskovy paštar prosta braznuŭsia z rovaru, ašałomchany zahadnym krykam kiroŭcy spynicca, «Paskudryła bździučy, stoj, kab ty zdoch!», dy tak z rovaram i chacieŭ piercisia ŭ PAZik, ale, straciŭšy źnianacku piarednich dva zuby, svoj rovar z kryvatočnym žalem pakinuŭ u prydarožnaj travie-muravie, burakapolnaja bryhada spačatku navat nie azirnułasia na ŭsio tyja ž skullorvučyja zyki kiroŭcy, adnak jany jašče nia viedali, oho, jašče nia viedali, z kim majuć spravu, i spravu nie aby-jakuju, i što žartami tut... navat i blizka..., u maleńkim haradočku adzin duža akularysty razumnik z vyhladam zakałotnaha zaŭziatara čytaŭ na łavie, a bolej, paskuda, rabiŭ vyhlad, što čytaje hazetu, a ŭ kaviarniačcy, u jakuju kiroŭca ŭparoŭsia-zajechaŭ ot tak prosta aŭtobusam, try mlavyja achvicyjantački sprabavali navat ad jaho adkupicca skryniaju pierabradziłaha piva...
Aj, dy ŭsich i nie pieraličyš. Ludziej u PAZ było ŭžo napichana stolki, što było čuvać, jak chrumściać niečyja kostački, niechta dzika kryčaŭ, toj-sioj ź dzietak jašče viščaŭ, ale bolšaść, začaŭlenaja z usich bakoŭ dziadźkami dy ciotkami, užo navat i nie dapinała ni da vodnaha ŭzdyšku. Tvary, pierakryŭlenyja, raskirpluchanyja tvary byli prycisnutyja da voknaŭ, i vočy šmat u kaho vyłuzvalisia prosta preč...
Kiroŭca achryp ad kryku, jahonaja łajanka rabiłasia ŭsio bolej žorstkaju, u nabity bitma aŭtobus jon zapichvaŭ aryštantnaŭ plačom, usio čaściej padšturchoŭvajučy kalenam, usim ciełam navalvajučysia na dźviercy...
A miž tym, pavoli ciamnieła...
***
Vializny horad napieradzie pakazaŭsia zusim niečakana.
Adzinaja acalełaja fara aŭtobusu kinžałam prarezała navakolle. Vysačeznyja hmachi vyrastali ź ciemry, nibyta načnyja, šeryja pryvidy. I tut kiroŭca, niešta zaŭvažyŭšy, zadavolena paciahnuŭsia ŭ bardačok dy, krychu tam pamacaŭšy, dastaŭ novy, nieraspakavany pačak kukuruznych pałačak. Nie adryvajučy vačej ad taho, što praścirałasia pierad im napieradzie dy pa bakoch, jon pačaŭ razryvać pačak, pryciskajučy jaho adnoju rukoju da rulavoha koła.
Paŭsiul, la kožnaha domu, la kožnaha padjezda, u kožnym dvary stajali ludzi. Ludzi stajali paŭsiul, kudy tolki mahło dastać voka. Načny vietryk źlohku kałychaŭ ichnyja biełyja stroi. Usie maŭčali. I kožny ź ich u maŭčańni čakaŭ... svaje čarhi... kab jechać i jechać... jechać i jechać... jechać i jechać... skroź ciomnuju noč... u aŭtobusie koleru bez.
Kastryčnik, 1998 h.
m. Kobryń
Kamientary